Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

112. «POWOŁANIE JEST CZYMŚ WIĘCEJ NIŻ

KREW». W KIERUNKU SZIKAMINON

Napisane 10 sierpnia 1945. A, 6025-6034

Poranek spokojny i słoneczny sprzyja wchodzeniu na wzgórza cały czas zwrócone ku zachodowi, to znaczy – ku morzu.

«Dobrze zrobiliśmy, że wspięliśmy się na wzgórza w pierwszych godzinach poranka. Nie moglibyśmy zostać na równinie w tym słońcu. Tu jest cień i chłód. Żal mi tych, którzy idą drogą rzymską, dobrą w zimie» – mówi Mateusz.

«Za tymi wzgórzami będzie wiatr od morza. To zawsze łagodzi powietrze» – mówi Jezus.

«W górze zjemy posiłek. Tamtego dnia było tak pięknie, a stąd musi być jeszcze piękniejszy [widok], bo Karmel jest bliższy i także morze» – dodaje Jakub, syn Alfeusza.

«Jakże piękna jest nasza ojczyzna!» – wykrzykuje Andrzej.

«Tak. Jest tu naprawdę wszystko: ośnieżone szczyty gór i łagodnie wznoszące się wzgórza, jeziora, rzeki, drzewa wszelkich rodzajów i nie brak morza. To istotnie kraina radości, jaką sławili nasi psalmiści, prorocy, wielcy wojownicy i poeci» – mówi Tadeusz.

«Powiedz kilka fragmentów, ty, który znasz tyle rzeczy» – prosi Jakub, syn Zebedeusza.

«”To z piękna Raju On utworzył ziemię Judy. Uśmiechem aniołów przyozdobił ziemię Neftalego, a owocom jego ziemi dał smak rzek niebiańskiego miodu. Całe stworzenie przegląda się w tobie, klejnocie Boga, dany przez Boga Swemu świętemu ludowi. Słodsze niż ściśnięte grona dojrzewające na stokach twych gór, milsze niż mleko, które napełnia sutki twych owiec, bardziej odurzające niż miód mający smak kwiatów, jakie cię okrywają, ziemio błogosławiona, jest twoje piękno dla serc twoich synów. Niebo zstąpiło, by uformować rzekę, łączącą dwa klejnoty, aby uczynić na twej zielonej szacie wisiorki i pas. Twój Jordan śpiewa, a morze się śmieje. Przypomina Boga, który jest straszliwy. Wzgórza zaś wydają się tańczyć o zmierzchu jak radosne dziewczęta na łące. Twoje góry modlą się o anielskich świtach albo wyśpiewują alleluja w żarze słońca lub adorują wraz z gwiazdami Twą moc, o najwyższy Boże. Ty nas nie zamknąłeś w ściśniętych granicach, lecz zostawiłeś przed nami otwarte morze, aby nam powiedzieć, że świat należy do nas.”»

«To piękne! O! To naprawdę piękne! Ja byłem tylko na jeziorze i w Jerozolimie. Przez całe lata nie widziałem nic innego. To dopiero teraz znam Palestynę, ale jestem pewien, że nie ma nic piękniejszego na świecie» – stwierdza Piotr przepełniony dumą ze swego kraju.

«Maryja mówiła mi, że dolina Nilu też jest piękna» – mówi Jan.

«A człowiek z Endor mówił o Cyprze jako o raju...» – dodaje Szymon.

«O, tak! Ale nasza ziemia...»

Apostołowie – z wyjątkiem Iskarioty i Tomasza, którzy są nieco z przodu wraz z Jezusem – nadal wychwalają piękno Palestyny.

Z tyłu idą niewiasty, które nie mogą się powstrzymać od zbierania nasion kwiatów, żeby posiać je na swych kwietnikach lub w ogrodach, bo są piękne i będą pamiątką po tej wędrówce.

Orły – jak sądzę – morskie lub sępy zataczają szerokie kręgi nad szczytami wzgórz. Zanurzają się od czasu do czasu w poszukiwaniu zdobyczy i rozpoczyna się pojedynek między dwoma sępami. Walczą, walczą, tracąc pióra, w walce wytwornej i okrutnej, którą kończy ucieczka zwyciężonego. Bez wątpienia odszedł umrzeć na odległym szczycie. Tak przynajmniej wszyscy osądzają, widząc jego lot bolesny, wyczerpany.

«Łakomstwo mu zaszkodziło» – komentuje Tomasz.

«Łakomstwo i upór zawsze są szkodliwe. Nawet ci trzej wczoraj!... Wieczne miłosierdzie! Co za straszny los!» – mówi Mateusz.

«Czy nigdy nie wyzdrowieją?» – pyta Andrzej.

«Zapytaj Nauczyciela.»

Zagadnięty o to Jezus, odpowiada:

«Lepiej byłoby zapytać, czy się nawrócą. Zaprawdę bowiem powiadam wam, że lepiej jest umrzeć trędowatym i świętym niż zdrowym i grzesznym. Trąd bowiem pozostaje w ziemi, w grobie, a grzech trwa na wieczność.»

«Twoja mowa wczoraj bardzo mi się podobała» – mówi Zelota.

«Mnie – nie. Był surowy dla wielu ludzi w Izraelu» – odzywa się Iskariota.

«Należysz do nich?»

«Nie, Nauczycielu.»

«Zatem dlaczego się tym przejmujesz?»

«Ależ dlatego, że to Ci może zaszkodzić.»

«Czyż powinienem, dla uniknięcia tych kłopotów, układać się z grzesznikami i być ich wspólnikiem?»

«Tego nie mówię. Nie możesz tego robić. Ale – milczeć, nie wywoływać niechęci wielkich...»

«Milczeć to zgadzać się. Ja nie przystaję na grzech. Ani u małych, ani u wielkich.»

«Ale widzisz, co przydarzyło się Chrzcicielowi?»

«Chwała.»

«Chwała? Wydaje mi się to ruiną!»

«Prześladowanie i śmierć z powodu wierności naszemu obowiązkowi to chwała dla człowieka. Męczeństwo zawsze jest chlubne.»

«Śmierć jednak przeszkadza mu być nauczycielem i zadaje ból uczniom i krewnym. On wymyka się wszelkiej udręce, lecz pozostawia innych [wystawionych] na o wiele większe cierpienia. Chrzciciel nie ma krewnych, to prawda. Ma jednak zawsze obowiązki wobec uczniów.»

«Nawet gdyby miał krewnych, to byłoby to samo. Powołanie jest czymś więcej niż krew.»

«A czwarte przykazanie?» [– dopytuje się Judasz.]

«Ono następuje po tych, które dotyczą Boga.»

«Widziałeś wczoraj, jak matka cierpi z powodu syna...»

«Matko! Chodź tutaj» – mówi Jezus.

Maryja biegnie do Jezusa i pyta: «Czego chcesz, Mój Synu?»

«Matko, Judasz z Kariotu wstawia się za Tobą, bo kocha Ciebie i Mnie kocha» – wyjaśnia Jezus.

«Za Mną? A w czym?»

«Chce, żebym się zdecydował na największą ostrożność, żeby Mnie nie ugodzono jak naszego krewnego, Chrzciciela. Mówi Mi, że trzeba mieć litość nad matkami, oszczędzając się dla nich, bo tego chce czwarte przykazanie. A Ty, co na to powiesz? Oddaję Ci głos, Matko, abyś z łagodnością pouczyła naszego Judasza.»

«Ja mówię, że już nie kochałabym Mojego Syna jako Boga. Zastanawiałabym się nawet, czy nie myliłam się zawsze, czy nie byłam wprowadzona w błąd co do Jego Natury. [Stałoby się tak], gdybym Go ujrzała idącego na kompromis ze Swoją doskonałością, zniżającego Swą myśl do ludzkiego rozumowania, a tracącego z oczu sprawy ponadludzkie: to znaczy odkupienie, wysiłek odkupienia ludzi z miłości do nich samych i dla chwały Bożej, za cenę ściągnięcia na Siebie cierpienia i niechęci. Kochałabym Go jednak jako syna zgubionego przez złą siłę, z litości, bo byłby Moim synem, bo byłby nieszczęśnikiem. Jednak już bym Go nie kochała tą pełnią miłości, którą kocham Go teraz, kiedy widzę Go jako wiernego Panu.»

«Chcesz powiedzieć: samemu Sobie» [– odzywa się Judasz.]

«Panu. On teraz jest Mesjaszem Pana i musi być wierny Panu, jak każdy inny i nawet bardziej niż każdy inny. Posiada bowiem misję większą od każdej innej. Takiej nigdy nie było, nie ma i nie będzie na ziemi. Ma też z pewnością pomoc od Boga proporcjonalną do tego wielkiego posłannictwa.»

«Ale gdyby Mu się przydarzyło coś złego, czy byś nie płakała?»

«Wypłakałabym Sobie oczy i [utraciła] krew, gdybym zobaczyła, że jest niewierny Bogu.»

«To pomniejszy wiele grzechów tych, którzy Go będą prześladować» [– stwierdza Judasz.]

«Dlaczego?» [– pyta Maryja.]

«Dlatego że On, tak samo jak Ty, jakoś ich usprawiedliwiacie.»

«Nie myśl tak. W oczach Boga to będą zawsze te same winy. Nawet gdybyśmy my osądzili, że to jest nie do uniknięcia, podobnie jak uważamy, że żaden człowiek z Izraela nie powinien zgrzeszyć wobec Mesjasza.»

«Dlaczego człowiek z Izraela? A gdyby to był poganin, to nie byłoby to samo?»

«Nie. W przypadku pogan byłaby to tylko wina w odniesieniu do bliźniego. Izrael wie, kim jest Jezus.»

«Duża część Izraela nie wie tego.»

«Nie chce wiedzieć. Świadomie jest niewierząca. Do braku miłości dołącza więc niedowiarstwo i zaprzecza nadziei. Zdeptać trzy główne cnoty – to nie jest mały grzech, Judaszu. To coś poważnego, duchowo cięższego niż materialny akt przeciw Memu Synowi.»

Judasz, nie mając argumentów, pochyla się, by zawiązać sandał i pozostaje w tyle.

Wchodzą na szczyt czy też raczej na krawędź szczytu, który wysuwa się, jakby chciał biec ku roześmianemu lazurowi bezkresnego morza. Gęsty dębowy las sprawia, że światło ma kolor jasnego szmaragdu, naznaczonego delikatnymi słonecznymi promykami na tym górskim wierzchołku – miłym, przewiewnym, otwartym ku całkiem bliskiemu brzegowi morza, naprzeciw dostojnego łańcucha gór Karmel. W dole, u stóp góry – której krawędź pochyla się, jakby chciała zlecieć – za małymi poletkami, w połowie wzniesienia, jest wąska dolina z głębokim strumieniem. Z pewnością jest on silny z powodu gwałtowności swego biegu w czasie przyboru, teraz zaś ma wygląd srebrzystej piany pośrodku swego łożyska. Strumień zdąża ku morzu, ocierając się o podnóże Karmelu. Droga biegnie blisko potoku. Leży wyżej, na prawym brzegu. Łączy miasto położone w centrum zatoki wybrzeża z miejscowościami w głębi lądu, być może z Samarią, jeśli się dobrze orientuję.

«To miasto to Szikaminon – mówi Jezus. – Będziemy tam dziś wieczorem, gdy zapadnie zmierzch. Teraz odpocznijmy, bo schodzenie jest uciążliwe, chociaż w chłodzie i krótkie.»

Siadają kołem, piekąc na prymitywnym rożnie baranka, z pewnością podarowanego przez pasterzy. Rozmawiają ze sobą i z niewiastami...



Przekład: "Vox Domini"